Opowiadanie znajdujące się na tym blogu jest opisem miłości dwóch mężczyzn. Jeśli jesteś osobą niepełnoletnią, lub tego typu związki wywołują Twoje zgorszenie, proszę, opuść tę stronę. Opowiadanie może zawierać opisy scen erotycznych oraz wulgaryzmy pojawiające się jako specyfika języka bohaterów – proszę mieć to na uwadze, przystępując do lektury.

wtorek, 15 października 2019

Rozdział XXX Koniec

Długo nie miałam serca wrzucać ostatniego odcinka, mimo że mam tylko dwie stałe czytelniczki (a przynajmniej one zostawiają komentarze). Jednak nie mogę dłużej kisić zakończenia. Mam nadzieję, że przypadnie Wam ono do gustu i mnie nie zlinczujecie. No i chyba przydadzą się chusteczki, z tego też powodu nie betowane też przez zemnie.
Z dedykacją dla mojej pierwszej miłości: Nuriko.

_________________________________________________________________________________




- Panno Evans, tak się cieszę. – powiedział Save wchodząc do swojej kliniki i zastając swoją sekretarkę. – Bałem się że po tej całej aferze z moim kochankiem panią stracę. – dodał uśmiechając się do niej. – Jeszcze tak nagle wziąłem urlop zostawiając wszystko na pani głowie. Nie znajdę w gabinecie wypowiedzenia prawda? – zapytał.
- Nie. Polubiłam pracę z panem. I nie przeszkadza mi pański związek. Choć przyznam że był to dla mnie szok. – mruknęła kobieta wstając zza biurka. – Zrobię panu kawę. Jest kilka spraw do omówienia więc niech pan usiądzie. – dodała na chwilę znikając w pomieszczeniu gospodarczym. Save westchnął zajmując miejsce na skórzanej kanapie w poczekalni dla gości. Po chwili wróciła do niego jego sekretarka podając mu filiżankę z czarnym płynem.
- Nie wiem jak pani to robi, ale ta którą piję tutaj zawsze najbardziej mi smakuje. – wyznał psycholog. Sekretarka uśmiechnęła się lekko.
- Nie musi mi pan schlebiać. Powiedziałam że zostaję.
- Ależ to prawda. Zauważyłem to dopiero gdy wiozłem urlop i sam musiałem parzyć sobie kawę. No ale mówiła pani że jest dużo spraw. Proszę mówić. – dodał pijąc kolejne łyki zbawczego, czarnego płynu.
- Pierwszy problem to wymówienia. Połowa z naszych lekarzy natychmiast po tej aferze odeszła. – westchnęła. – Pozwoliłam sobie dać ogłoszenie że zatrudnimy fachowców. – dodała nieco nie pewne. Ale uspokoiła się gdy Save skinął głową z aprobatą. Pijąc kawę dał jej znak by kontynuowała. – Wielu pacjentów także odeszło. Nie tylko pańskich.
- Spodziewałem się tego. – przyznał Save. – Ale gdy sprawa przycichnie i ludzie o tym zapomną wszystko wróci do normy. – stwierdził Save. – Nie, kogo ja chce oszukać. Może nowi lekarze nie będą potrzebni… - jęknął.
- Oj, chyba jednak będą. Bo widzi pan, medal ma dwie strony. Może i część pacjentów odeszła z powodu pana orientacji ale… - sekretarka zawiesiła głos po czym poszła po kalendarz do notowania wizyt. – Od tamtego czasu telefony się urywają. Nie mogłam nadążyć z odbieraniem. Wielu ludzi chce się do pana dostać twierdząc że tylko pan może im pomóc.
- Ni rozumiem. – westchnął Save. – Myślałem że po tym wszystkim stracę wszystkich klientów…
- Przecież nie jest pan jedynym homoseksualistą na świecie. – zaśmiała się panna Evans. – Myślę że oni wszyscy będą czuli się przy panu bardziej swobodnie mówiąc o swoich problemach. Pan ich zrozumie i nie nawrzuca.
- O boże. – jęknął Save podpierając czoło na dłoni. – Tego mi było trzeba, reputacji psychologa dla gejów i lesbijek.
- Mam nie umawiać tych ludzi? – zapytała zdezorientowana sekretarka.
- Ależ nie. Pacjent to pacjent, nikogo nie będę dyskryminował. Będę tego żałował ale trudno… - mruknął wstając i idąc do swojego gabinetu.

Następnego dani Save przeżył chwilę grozy. Przed jego poradniom stało kilka podejrzanie wyglądających, drogich samochodów. Nie mówiąc już o tym że kręciło się przy nich kilku nie mniej podejrzanie wyglądających typków. Z duszą na ramieniu Save przekradł się tak by nie było go widać i ukrył w bezpiecznej przystani za jaką uważał swoją poradnie.
- Panie Sarivald! – podskoczył jak rażony prądem na dźwięk głosu swojej sekretarki. – Ma pan nowego pacjenta. – powiedziała, przyglądając mu się uważnie. Save potrzebował by chwilę odetchnąć. Po czym spojrzał na kobietę.
- Dobrze panno Evans. Proszę go umówić na najbliższy termin. Dziś zajmę się zaległymi kartami i innymi papierami. – powiedział.
- Ale on już na pana czeka. – wyjaśniła sekretarka.
- Jak to? Przecież dziś wtorek. We wtorki nie przyjmuje pacjentów żeby zająć się papierami. Chyba nic mi się nie… - zaczął nieco zaskoczony spoglądając na kalendarz ścienny.
- Nie, nie pomyliło się panu. Ale on nalegał. Upierał się i był bardzo stanowczy. – kobieta pochyliła się do Save. – Bałam się mu odmawiać, wygląda jakby był z mafii. Proszę być ostrożnym. – mruknęła cichutko. Save poczuł jak zimny dreszcz przebiega mu po plechach. Więc to jednak mafia i jednak do niego. Czym sobie zasłużył…? Westchnął postanowiwszy być dzielnym. Ruszył do gabinetu, polecając swej sekretarce by nie dalej jak za piętnaście minut przyniosła mu kawę.
Pierwsze co uderzyło w Save po wejściu do gabinetu było zimne spojrzenie mężczyzny czekającego tam na niego. Save jęknął w duchu, wiedząc że to będzie długi dzień… a miał być tak spokojny i przyjemny.

- Skarbie co się stało? Wyglądasz jakby cię coś potrąciło. – zauważył Arashi spoglądając, na wchodzącego Save, znad garnka z obiadem. Blondyn ciężko opadł na kuchenne krzesełko podpierając się na łokciu i próbując pozbierać.
- Arashi, błagam zastrzel mnie. – jęknął.
- Oczywiście skarbie, ale najpierw będziesz musiał wziąć ślub z Cecily i ogólnie zdradzić mnie z połową miasta, wtedy się nad tym zastanowię. – odrzekł Arashi podchodząc do niego z łyżką sosu. – Spróbuj. – polecił. Save zmarnowany grzecznie wziął co mu dawano. – No i? – dopytywał się Arashi.  
- Yhymm… - wymruczał tylko Save.
- O rany, albo kompletnie schrzaniłem przepis, albo naprawdę coś mocno cię dziś sfatygowało. – stwierdził zakręcając grzanie pod obiadem. – Jesteś głodny, czy masz wszystkiego dość i mam cię wyprzytulać? – zapytał uśmiechając się ciepło. Save opierając czoło na wewnętrznej stronie dłoni spojrzał na niego i westchnął.
- Mam dość… - mruknął Save. Azjata w tym czasie odłożył wszystkie sztućce których używał do robienia obiadu po czym podszedł do blądyna wziął go na ręce i wyniósł do pokoju. Tam usadowił się z nim w fotelu i delikatnie pocałował go w policzek.
- Aż tak źle skarbie? Przecież dziś miałeś mieć tyko papierkową robotę. Wczoraj byłeś pełen optymizmu. – zauważył.
- Nawet nie ruszyłem papierów. – westchnął Save usadawiając się na jego kolanach wygodnie i oplatając szyj rękoma. – Pamiętasz dzień w który prasa ogłosiła nasz „romans”. – bąknął nie chętnie. Arashi przytaknął głową słuchając go dalej. – Tamtego dnia chciałem się z tobą zobaczyć i pojechałem do klubu, jednak tam wpadłem na Torę, Kaze i jeszcze jednego faceta. – wyjaśniał. Zrobił sobie przerwę na zbolałe westchnienie. – Przedstawił się jako Kristo Randalf Lind. A dzisiaj nie umawiając się na wizytę czekał na mnie w gabinecie, twierdząc, że dłużej już nie może czekać i żądając terapii.
- To on cię tak wymęczył? Rozumiem że trudny przypadek. – Arashi pogłaskał delikatnie złote loki swego ukochanego.
- Po godzinie miałem dość słuchania o jego problemach, ale nie mogłem go wyprosić bo to szef mafii. Grubsza ryba niż Kaze. To okropne. Arashi, spakujmy się i wyjedźmy gdzieś za granice… do jakiegoś małego, spokojnego kraju… gdzie nas nie znajdzie. – mruknął tuląc się do jego piersi.
- Było aż tak źle? Co on mówił? – zapytał zaskoczony Arashi.
- Na boga, Arashi, nawet ty nie byłbyś taki trudnym przypadkiem ze swoimi wszystkimi traumami, przeżyciami i fetyszami mnożonymi przez trzy. – powiedział Save nagle się prostując. – Zaczął od tego jaki to nie dobry i nie kochający był jego ojciec. Potem przez następne trzy godziny mówił jak to co wieczór słyszał krzyki kochanka ojca z pokoju obok gdy uprawiali dzikie sado- maso i opisywał jak to ten młodszy od jego ojca chłopak później wyglądał… nie mówiąc o tym że co miesiąc kończyło się na tym że dzieciak nie był w stanie wstać z łóżka. A jak nie było w pobliżu kochanka ojca to zjawiał się ktoś inny, krzyczący jeszcze głośniej i entuzjastycznej… chyba jakaś gwiazda rocka… - Save westchnął. – I tak wyglądało jego wczesne dzieciństwo. Potem jakieś znajome jego ojca bliźniaki dorobiły się dziecka. I kiedy oni zabawiali się z jego ojcem on opiekował się tym dzieckiem. Wyobrażasz sobie że on mając szesnaście lat masturbował się myśląc o dziesięciolatku. Boże to przecież chore. – jęknął Save znów się poddając i kładąc na piersi Arashi. Ten pogłaskał go po głowie, nie znajdując słów by go jakoś pocieszyć, odciążyć. Save jednak kontynuował. – Ale to jeszcze nie wszystko. Jak miał dziewiętnaście lat zgwałcił go ten rockman który sypiał z jego ojcem… w ramach „zemsty honorowego wroga” jak to nazywał. To była jakaś głupia gra którą toczyli od lat. Ogólnie po tym Lind dochodził do zdrowia chyba przez miesiąc… - Save znów zrobił sobie pauzę. – Nie wiem co ten psychopata mu zrobił ale blizny na plechach wyglądają jakby co najmniej chciał mu zedrzeć skórę… no i podobno wyciął mu na wewnętrznej stronie uda swój autograf… zboczeniec… A jak taki ledwo żywy, wyrzucony na śmietnik Lind dzwonił do ojca, ten go zbył… zebrała go stamtąd jego niańka… która jest transwestytom. Boże on nie ma żadnych normalnych znajomych. Ja się dziwię że on nie został seryjnym mordercą po takim dzieciństwie…
- Jest szefem mafii, to chyba bardziej ekscytujące. – mruknął Arashi.
- Chyba masz rację. Ale to jeszcze nie był koniec tej wesołej historii. Po tym wszystkim zaplanował jak pozbyć się ojca i tego wokalisty. Jak o tym opowiadał z taki chłodem w głosie bałem się nawet mrugnąć. Przecież ten facet nie ma żadnych oporów żeby kogoś zabić.
- Spokojnie, skarbie. Ciebie nie zabije bo jesteś mu potrzebny. – stwierdził Arashi uśmiechając się. Save podskoczył jak rażony prądem.
- Przestań, a co jak przestanę być mu potrzebny. Zabije mnie wtedy! Za co?! – jęknął znów się kuląc na kolanach partnera. Arashi pogładził go po plecach uspokajająco.
- Skarbie jesteś psychologiem, a on człowiekiem. Choć z połamanymi kredkami to wciąż jest człowiekiem. Na pewno będziesz w stanie utrzymać go w przekonaniu jak bardzo cię potrzebuje. Nie martw się. – powiedział całując go w skroń. Save westchnął po woli się prostując.
- To nie zmienia faktu że omal nie wyzionąłem ducha słuchając go tam… On nakłonił te bliźniaki… te od chłopaka w którym się kochał żeby zabiły jego ojca tak by wyglądało to na robotę wokalisty… miał ułatwione bo jeden z bliźniaków go nie cierpiał… ojca nie Linda. W każdym razie po tym prawie się załamał bo urwał mu się kontakt z tym chłopakiem w którym się kochał od dzieciństwa. Niedawno ten młody znów pojawił się w mieście. Pamiętasz jak w telewizji mówili o serii tajemniczych wybuchów centrum. To był on. Podobno ubzdurał sobie że są teraz wrogami i udawał że chce zabić Linda. Jakiś czas temu się spotkali na pojedynek żeby rozstrzygnąć spór raz na zawsze i wtedy zgarnia ich policja. Wylądowali razem na dwie doby w areszcie… a ten popapraniec zgwałcił tego… tego faceta… w prawdzie ma już dwadzieścia lat, ale…
- Spokojnie skarbie. – Arashi chwycił Save za ręce, którymi ten gestykulował zamaszyście.
- Ale nadal jest miedzy nimi pięć lat różnicy, a on miał szesnaście lat jak masturbował się myśląc o dziecku. To obrzydliwe. – wyrzucił z siebie Save ostatnim tchem. Powietrze jakby z niego zeszło i blondyn opadł w ramiona Arashi jak szmaciana lalka. – Ja nawet nie wiem jaką metodę leczenia zastosować. Nic już nie wiem… mogłem zostać prawnikiem. – jęknął.
- Skarbie, daj spokój. Pracujesz w tym już prawie dziesięć lat. Pomogłeś wielu ludziom. Nie pozwól by jeden trudny przypadek sprawił że się poddasz. Wiem że jak przemyślisz to wszystko na spokojnie znajdziesz odpowiednie rozwiązanie. – powiedział czule.
- Arashi… - szepnął Save. – Gdy położymy się dziś wieczorem do łóżka, proszę trzymaj się ode mnie z daleka… przez to wszystko mam wstręt do wszystkiego co może być związane z seksem. – mruknął cicho.

***

Tydzień przed trzydziestymi piątymi urodzinami Arashi, gdy przygotowania do tego wydarzenia szły pełną parą przyszył solenizant zasłabł na jednej ze swych sesji zdjęciowych. Po godzinie wszyscy jego najbliżsi byli w szpitalnej poczekalni. Save dotarł tam jako ostatni.
- Co się stało? Nic mu nie jest? – zapytał z zadyszką podbiegając do Tory z Arashi juniorem na rękach. Dziewczyna spojrzał na niego nie pewnie.
- Nie wyjdzie z tego. – stwierdził twardo Nuriko po czym dostał kopniaka od swojego młodszego brata który obecnie był u szczytu karieru rockmana.
- Tora? – domagał się Save, najwyraźniej ufając tylko jej osądowi.
- Ja… nie wiem. – jęknęła dziewczyna. – Mam złe przeczucia. – mruknęła.
- Co wy? – jęknął Save zupełnie zbity z tropu. – Przecież to Arashi. On nie może… - zawiesił głos po czym opadł na fotel w poczekalni. I wtedy dostrzegł Kaze. Wyglądała jak cień samej siebie. Zwykle złośliwa i wścibiająca nos w nie swoje sprawy teraz siedział cicho z ponurą miną na drugim końcu rzędu kanap. – Nie to nie możliwe. – mruknął pod nosem. Nagle poderwał się z miejsca. – Ktoś u niego był? – zapytał.
- Nie. Nadal jest w takim stanie że nikogo tam nie wpuszczają. Ale Okami… on nam powie. – mruknęła Tora drżąc.
- I mamy tu bez czynnie czekać? – zapytał wściekle Save.
- A potrafisz mu jakoś pomóc? Wiesz co to właściwie za choroba i jak go z niej wyleczyć? – zapytał chłodnym tonem Nuriko. Save spojrzał na niego zaskoczony. – Zamknij się w końcu. Nie tylko ty się martwisz. – dodał po czym podszedł do Kaze. Chwilę rozmawiali, po czym zaczęli się szarpać i końce końców chłopak wyprowadzić płaczącą Chinkę z poczekalni. Save znów opadł na siedzenie z rezygnacją. Miał wrażenie że o czymś mu nie powiedzieli. Reakcja Kaze go przerażała. Przecież dziewczyna zawsze była taka opanowana i spokojna. Blondyn poczuł jak powoli jego ciało zalała fala gorąca, a jednocześnie było mu tak strasznie zimno. A jeśli Arashi tym razem naprawdę umrze? Pytanie samo pojawiło się w jego głowie. Student ukrył twarz w dłoniach by ukryć ich drżenie. To było zbyt straszne. Nie chciał o tym myśleć ale ta myśl wciąż natrętnie powracała. Ostatnio więcej chorował. Ciągle źle się czuł i skarżył co rusz. W ciągu ostatniego pół roku zasłabnięcia zdarzały mu się stanowczo zbyt często. Jak można było tak bagatelizować sprawę. Save musiał rozpiąć koszulę i pozbyć się krawatu, bo poczuł jak się dusi. Jak mógł tego nie zauważyć? Stan Arashi od roku tylko się pogarszał. Stopniowo, po woli z dnia na dzień Azjata był coraz bledszy, słabszy… Ale wciąż się uśmiechał, pajacował, wciąż dokazywał z Save juniorem i Arashi juniorem. Nadal sprzątał, gotował prał… nawet ochota na seks mu nie przechodziła. A Save był tak pochłonięty pracą i udowadnianiem Lindowi że wciąż potrzebuje on psychologa, że nie zwrócił uwagi na zmianę odcieniu skóry Arashi na jaśniejszą. Przecież to mogła być zwyczajna schodząca opalenizna.Tłumaczył sobie. Splótł dłonie i chwilę patrzył w podłogę.
- Tora… - zaczął cicho. – Powiedz że on z tego wyjdzie. – dziewczyna spojrzała na niego nie pewnie. Po chwili uśmiechnęła się smutno.
- Oczywiście, przecież to Arashi. – powiedział drżącym głosem a zaraz po tym po jej policzkach popłynęły łzy. Save przyszedł deresz. Zimny dreszcz z rodzaju tych o których się mówi że to śmierć przechodzi obok.
Oczekiwanie na jakiekolwiek wieści przeciągało się nieznośnie. Save myślał że zwariuje wciąż próbując się pozbyć najczarniejszych myśli ni dających się odpędzić.
- Tora… - zabrzmiał nagle znajomy głos. Dziewczyna siedząca obok Save zerwała się i padła w ramiona męża. Ten delikatnie pogładził ją po rudych lokach.
- Mów. Powiedz że z nim wszystko dobrze. – poprosiła ze łzami w oczach. Okami chwilę milczał. Jakby szukał odpowiednich słów.
- Ni pokoi mnie to co dzieje się z Arashi. – mruknął cicho. Save poczuł jak jego serce na chwilę się zatrzymuje. Błagał w myślach by Okami dodał jeszcze coś, coś co pozwoli mu wierzyć. – Ale bywało już podobnie. Na razie jest stabilny.
- To znaczy? – zapytała natarczywie Tora.
- Jest nieprzytomny. Tak samo jak zawsze. – dodał. Save przełknął głośno ślinę. Jak zawsze. Powtarzał sobie uporczywie jego słowa. Jak zawsze Arashi z tego wyjdzieMusi z tego wyjść!
- Save, myślę że możesz do niego iść. W prawdzie odwiedziny tylko dla najbliższej rodziny, ale… - Okami uśmiechnął się ciepło. Save potrzebował dłuższej chwili by zrozumieć sens jego słów. W końcu podniósł się i ruszył.
Po chwili znalazł się w sali szpitalnej. Ten widok zawsze go przerażał. Arashi na sterylnym łóżku szpitalnym w białej wykrochmalonej pościeli, podłączony do sprzętu którego znaczenia blondyn nawet nie był w stanie się domyślać. Nieruchomy, statyczny, niemalże martwy.
Przełknął ślinę po czym po woli wszedł do środka. Przysunął sobie krzesło i usiadł obok łóżka kochanka. Delikatnie ujął jego dłoń i pocałował ją.
- Arashi, wróć do mnie. – szepnął jakby mając nadzieje że Azjata spełni jego życzenie.

Dni mijały a schemat choroby Arashi powtarzał się jak w zegarku. Save siedział przy nim gdy tylko mógł na przemian z Torą, Neko i Uki. Aż pewnego dnia pojawiła się Sora.
- To dziwne. Nic nie wyczułam. – oświadczyła wchodząc do sali i patrząc na nieprzytomnego Azjatę. – Dowiedziałam się z mediów. – dodała wchodząc. Save patrzył jak dziewczyna spokojnie podchodzi do łóżka, siada i gładzi przyjaciela po czole.
- Arashi, Arashi. Zawsze musisz wszystkich martwić. Dałbyś już sobie spokój. – mruknęła pochylając się całując go w czoło. Gdy się podniosła po jej policzkach popłynęły łzy.
- Sora…? – zaczął nie pewnie Save.
- To nic… prawda? Gdy Arashi się obudzi, przeprosi nas wszystkich z uśmiechem i obieca że to się więcej nie powtórzy. I tak będzie. To ostatni raz gdy nas tak straszy. – powiedziała uśmiechając się przez łzy. Save niepokoiło jej zachowanie, a jeszcze bardziej jej słowa. Czuł się przy niej tak dziwnie. Zawsze wiedział wszystko o Arashi, dosłownie wszystko mimo że tak rzadko się z nim widywała. A on pomimo to że mieszkał z nim od tak dawana, wciąż odkrywał w nim coś co go zaskakiwało. Westchnął patrząc znów na dziewczynę. Ona także na niego spojrzała.
- Dziś uświadomiłam sobie jak ulotne jest ludzkie życie. – mruknęła. – Myślisz że Arashi mi wybaczy? – zapytała nagle.
- Co ma ci wybaczać? – zapytał zaskoczony blondyn.
- To że ci powiedziałam. – mruknęła wstając. – Nie mów mu że tu byłam. Nikomu nie mów. Nadzieja ma wielką siłę. – stwierdziła, po czy zostawiając Save samego ze swymi pytaniami wyszła. Blondyn długi jeszcze czas spoglądał tępo w miejscu w którym zniknęła, omijając odpowiedź na pytanie co miała na myśli. Nagle poczuł dotyk na dłoniach. Zaskoczony spojrzał na nie i omal nie spadł z krzesła widząc że ręka która go dotyka należy do Arashi.
- Spokojnie, przecież nie gryzę. – mruknął Azjata uśmiechając się. – No nie patrz na mnie jakbyś ducha zobaczył. – fuknął. Save chwilę mu się przyglądał po czym przymknął oczy i położył się na skraju łóżka. Zastanawiał się dlaczego nie cieszy się z faktu że Arashi w końcu się obudził. Przecież to znaczyło że już niedługo wróci do domu. Przez pierwsze kilka dni będą się kochać jak szaleni, a potem wszystko wróci do normy. Powinien się cieszyć z faktu że Arashi nie obudził się krzycząc po Japońsku, błagając by wypuszczono jego matkę, by zostawiono jego, że nie musiał przeżywać tej okropnej nocy raz jeszcze, że wszystko jest w porządku i że Azjata w końcu odzyskał spokój psychiczny.
- Arashi… - szepnął Save by po chwili poczuć ciepłą dłoń ukochanego głaszczącego jego złote loki. – Arashi, tak się martwiłem. – mruknął.
- Przepraszam, to już ostatni raz obiecuje. – mruknął ciepło. Save podniósł się i spojrzał na niego. Uśmiechnął się lekko.
- Obiecaj że nie zrobisz nic głupiego w najbliższym czasie. – poprosił nie wiadomo dlaczego.
- Nie mogę. – mruknął Arashi uśmiechając się niewinnie. – Widzisz skarbie, właśnie naszła mnie myśl żeby poprosić cię o to żebyśmy się tu kochali. – wyjaśnił.
- Arashi no co ty. – fuknął na niego Save. – To szpital, tu się nie robi takich rzeczy. – dodał starając się być oburzonym i ukryć fakt jak bardzo podnieciła go ta myśl. Sam nie wiedział czemu. Normalnie czuł by się oburzony, a myśl o seksie publicznie, czy w miejscu gdzie w każdej chwili ktoś mógł ich nakryć wywoływała w nim wstręt.
- A niby czemu nie? – zapytał Arashi. – Łóżko dobre jak każde inne. Zróbmy to zanim skończą się godziny odwiedzin. – dodał patrząc na niego tymi swoimi zielonymi, roziskrzonymi jak dwa szmaragdy oczami.
- Dobrze. – powiedział Save a Arashi wyraźnie drgnął nie spodziewając się takie odpowiedzi. – Ale nie dziś. Bo właściwie godziny odwiedzin już się kończą. – dodał uśmiechając się ciepło. – Zawołam Okamiego, powinien mieć dziś nocny dyżur więc będziesz w dobrych rękach. I przy okazji poproszę go żeby załatwił nam tu chwilę spokoju. Nie chcemy przecież żeby przybiegły tu przestraszone pielęgniarki jak tylko skoczy ci tętno na mój widok. – stwierdził uśmiechając się.
- Skarbie… chyba jesteś przemęczony. Jak długo tu siedzisz? – zapytał Azjata przyglądając mu się podejrzliwie.
- Dość długo by stęsknić się za tobą. – odrzekł Save uśmiechając się ciepło. Rozmawiali jeszcze jakieś pół godziny o rzeczach zupełnie nie istotnych po czym Save zostawił Arashi samego w jego sali. Odnalazł Okami i powiedział mu o Arashi, przedstawiając na koniec swoją prośbę. Powiedzenie tego przyszło mu dziwnie łatwo, jakby prosił go o najzwyklejszą, normalną przysługę, jak podlewanie kwiatków pod czas urlopu, czy pożyczenie szklanki cukru do sąsiadki.

Save wyszedł z kąpieli i zabrał się za nacieranie ciała wonnym balsamem. Gdy skończył rozczesał włosy i spojrzał w lustro. Choć tak bardzo się starał wyglądał marnie. Westchnął spuszczając wzrok. Czuł się dziwnie. Okropny niepokój świdrował go w brzuchu jak złośliwy tasiemiec. Denerwowało go to tym bardziej że właściwie wszystko było już w porządku. Lada dzień Arashi wyjdzie ze szpitala i znów będą spędzać razem każdą wolną chwilę. Save znów spojrzał w lustro wzdychając. W zasadzie po co stroił się jak dziewica na pierwszą randkę? Co prawda dawno się z Arashi nie umawiał na seks, bo zawsze wychodziło to spontanicznie, ale czy naprawdę musiał się stroić z tej okazji. Dobrze wiedział że Arashi był by zachwycony nawet gdyby przyszedł do niego w worku…
- Boże, jaki ja głupi jestem. – skarcił się Save po czym dokończył się szykować przed wieczornym spotkaniem z ukochanym.
Gdy znalazł się w szpitalnej sali ,Arashi spał. Save uśmiechnął się lekko zamykając za sobą drzwi i zastawiając je na wszelki wypadek krzesłem. Spojrzał na Azjatę i poczuł przyjemny dreszcz podniecenia na myśl o tym co mają zamiar tutaj robić. Zdjął marynarkę i poluźniając krawat podszedł do łóżka nie przestając patrzeć na Arashi. Po chwili pochylił się i delikatnie go pocałował. Gdy poczuł odwzajemniony pocałunek podniósł się.
- Mmmm… skarbie, jak ja lubię jak budzisz mnie w ten sposób. – mruknął Azjata ziewając i przecierając oczy. Po chwili wyciągnął się i spojrzał dość zaskoczony na Save rozpinającego koszulę. – Skarbie?
- Nie mów że zapomniałeś o co mnie wczoraj prosiłeś, świntuchu jeden. – Save uśmiechnął się niegrzecznie po czym zdjął koszule i odwiesił ją na wieszak przy drzwiach. – Podejrzewam że pod kołderką jesteś taki jak cię Pan Bóg stworzył, więc pozostaje tylko kwestia rozebrania mnie. – dodał patrząc z rozbawieniem jak oczy Arashi robią się coraz większe.
- Myślałem że żartujesz… - przerwał gdy Save pochylił się i zajął mu usta pocałunkiem.
- Wiesz Arashi, jest takie powiedzenie „z jakim przestajesz takim się stajesz”. Najwyraźniej twoje dziwne fantazje erotyczne udzieliły się i mnie. I chętnie spróbuję seksu z tobą w… miejscu takim jak to.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z moim skarbem? – zapytał z rozbawieniem Azjata.
- Oj, przestań już się nabijać tylko się odwróć. – fuknął na niego blondyn.
- No, teraz, to ja cię poznaje. – stwierdził Arashi odwracając głowę w drugą stronę. Save trochę nie pewnie zdjął spodnie i bieliznę, po chwili przygasił światło i wyłączył alarm w aparaturze kontrolującej funkcje życiowe Arashi. Biorąc kilka głębokich oddechów, po woli zsunął z Azjaty kołdrę, po czym wszedł na łóżko i usiadł ukochanemu na biodrach.
- Skarbie… - mruknął Azjata patrząc na niego w półmroku. – Jesteś taki…
- Nie. – Save podniósł się kładąca mu palec na ustach. – Nic już nie mów. – szepnął pochylając się i opierając czoło o jego czoło. Po chwili otarł się policzkiem o jego policzek, a jego palec, który wciąż spoczywał na wargach Arashi, delikatnie przesunął się po nich, jakby badając ich miękkość. Dłoń powędrowała dalej po linii szczęki, szyi i ramieniu, by spleść się ciemniejszą dłonią Arashi. Następnie delikatny pocałunek sprawił, że mięśnie pod ciemną skórą drgnęły, oczy przymknęły się, a z gardła wydobył cichy pomruk zadowolenia. Po chwili usta Save ruszyły w wędrówkę po ciele Arashi, po woli, nie spiesząc się, zaczynając od szyi i uszu. Dłoń, w której ściskał jego rękę, podniosła się, po czym nakierowała dłoń Arashi na pas Save. Po chwili druga ręka Azjaty uniosła się, obejmując blondyna z drugiej strony i pieszcząc jasną skórę. Opuszki palców ślizgały się po plecach muskając ciało z największą delikatnością. Arashi podniósł się na łokciach ocierając się o ciało kochanka i całując je delikatnie, z tęsknotą. Jego dłonie gładziły szczupłe ciało Save jakby to było coś najcenniejszego na świecie. Po chwili opadł na poduszkę z cichym jękiem, gdy usta Save objęły jego sutek, trącając go językiem. Spojrzał na pochyloną nad nim sylwetkę, napotykając spojrzenie niebieskich oczu. Po chwili zobaczył własne dłonie, które unoszą się, gładząc szczupłą, pociągłą twarz i delikatnie przyciągają ją. Po chwili poczuł miękkość ust Save, jego ciepły oddech gdy po omacku zaczęli szukać swych warg, by połączyć się na chwilę w namiętnym pocałunku. W ciemności przepełnionej ogniem ciał Arashi poczuł gorącą skórę Save, gdy blondyn położył się na jego piersi. Pulsujące gorąco rozlało się od podbrzusza w górę, gdy poczuł równie gorącą co twardą męskość Save ocierającą się o jego ciało. Poruszył delikatnie biodrami, nie przestając go całować i pieścić dłońmi. Dotykając delikatnej, gładkiej skóry, masując ją, gładząc, badając każde zagłębienie mięśni, każdą fałdkę, każdą komórkę. Save także się poruszył. Westchnął, po czym podniósł się znów siadając Arashi okrakiem na biodrach. Oddychał ciężko, przecierając zaczerwienioną twarz dłonią, patrząc na Arashi z diabelnym uśmieszkiem, błąkającym się w kącikach ust. Po chwili wyciągnął rękę, gładząc pierś Azjaty, wodząc palcami wokół najwrażliwszych miejsc i patrząc mu bezczelnie w oczy. Nagle Arashi złapał gładzącą go rękę za nadgarstek. Uniósł ją do ust i pocałował. Po chwili on sam podniósł się, zamykając pas Save w objęciach jednej ręki, drugą przeczesując jego jasne loki i zmuszając go by odchylił głowę w tył. Potarł czubkiem nosa obnażoną szyję, po czym delikatnie całując ją i pieszcząc pochylił się jeszcze bardziej w przód wyginając ciało kochanka w lekki łuk. Skradając ze skór delikatne pocałunki wyginał go coraz bardziej i bardziej... aż Save jęknął z rozkoszy. Usta Arashi wędrowały po jego piersi, uzupełniane przez zalotny tanieć języka, który nieco studził rozgrzaną skórę. Dłonie Save, drżąc lekko, podniosły się, wplatając palcami w czarne włosy Azjaty. Save po raz kolejny jęknął z rozkoszy, gdy Arashi dotarł do wrażliwego miejsca.
- Arashi, połóż się. – mruknął na granicy słyszalności.
- Skarbie… - zaczął Azjata lecz nów został uciszony palcem na ustach.
- Nic nie mów, po prostu się połóż. – szarpnął Save, odgarniając czarny kosmyk z twarz ukochanego, pochylając się i całując go w czoło. Arashi po woli opadł znów na łóżko, czując jak dłonie Save znów zaczynają go pieścić. Jak, przesuwając się po skórze wprawiając ją w niecierpliwe drżenie. Jak blondyn pochyla się nad nim, łaskocząc go skręconymi kosmykami i pieszcząc oddechem, zmieszanym z delikatnością pocałunków i gibkością języka. Z ust Arashi znów wydobył się cichy jęk, gdy usta Save minęły linię sutków znajdując się na końcu mostka, zaś dłonie wciąż wędrowały niżej wyprzedzając ciepły oddech i pocałunki. Ręce Save błądziły już po jego biodrach i podbrzuszu, zachodząc co rusz na uda ich górną i zewnętrzną stronę. Jęknął po raz kolejny gdy dłoń Save przesunął się po jego wyprostowanej męskości, ocierając się o nią niby przypadkiem. Potem drugi i trzeci, aż w końcu zastąpiły ją delikatne wargi, muskające ją niczym dotykiem płatków kwiatów. Arashi poruszył się niecierpliwie, czując oddech Save co rusz pieszczący go w najwrażliwszym miejscu. Po chwili zacisnął dłonie na prześcieradle czując jak usta blondyna obejmując jego naprężoną męskości delikatnie ssąc. Ciało Azjaty spięło się, lekko wyginając się w łuk, a jego dłoń bezwiednie podniosła się wplatając w jasne włosy kochanka. Gładząc je w dłoni, rozkoszując ich miękkością czuł z narastającym podnieceniem jak głowa Save porusza się w dół i w górę, a obejmujące go usta sprawiając że rozkosz staje się niemal nie znośna.
- Skar… bie… - jęknął Arashi wyginając się i wijąc w ekstazie. Nagle Save podniósł się na chwilę pozostawiając Azjatę jak jeden przyspieszony, niespełniony oddech, pełen tęsknoty za dotykiem. Blondyn przesunął się do przodu unosząc się nad nim lekko. Po chwili rozluźniając napięte z podniecania mięśnie opuścił po woli biodra, przymykając oczy i wzdychając cicho.
Arashi jęknął głośno, kładąc dłonie na biodrach Save i gładząc je lekko. Czekał. Czekał aż Save da mu sygnał do kontynuacji, sygnał że odpoczynek skończony, można znów przystąpić do gry zmysłów, ekstazy i rozkoszy obcowania ciała z ciałem. Save jęknął po czym wypowiedział jego imię jak święte słowo przeciągając palcami po rękach azjaty. Chwile gładziły zewnętrzną cześć jego dłoni po czym ujął je i przeniósł między swoje uda, jasno dają mu do zrozumienia czego od nich tam oczekuje. Jęknął kolejny raz podnosząc się lekko, po czym znów opadając z cichym westchnieniem. Biodra Arashi także zaczęły się poruszać, wychodząc naprzeciw ruchom Save. W ich rytm poruszając dłonią oplecioną na jego męskości. I ruchy po woli przyspieszały, stawały się coraz bardziej gwałtowne, a z ust co rusz padał jęk lub westchnienie rozkoszy. Pot obficie perlił się na obu ciałach, które będąc teraz połączone, kontrastowały ze sobą tak bardzo odcieniem rozpalonej skóry. Wśród ciemności spojrzenia zielonych i niebieskich oczu spotykały się na ułamki sekund nim nie zniknęły za zaciśniętymi powiekami, gdy spomiędzy warg spływały kolejne coraz głośniejsze westchnienia. Nagle Arashi jęknął głośno wyginając się w mocny łuk… Save także jęknął, nieco ciszej, czując jak jego mięśnie napinają się do granic możliwości jak ciepło spełnienia rozlewa się po jego ciele.
Arashi opadł bezwładnie na łóżko, chwilę później na jego pierś opadł Save. Obaj dyszeli ciężko, chwytając każdy oddech łapczywie i ocierając się o siebie resztką sił. Save słuchał przyspieszonego bicia serca w piersi na której leżał, opadły z sił, czując jak rozkosz wciąż krąży w jego ciele. Czując ciepłe, lekko wilgotne dłonie Arashi okrywające go kołdrą i pieszczące plecy, zamruczał z zadowoleniem, zamykając oczy. Sam nie wiedział kiedy zasnął. Obudził się jakiś czas później. Za oknem było jeszcze ciemno czyli nie przespał całej nocy w szpitalu. Chwilę leżał na piersi kochanka słuchając bicia jego serca i rozkoszując się bijącym od niego ciepłem. W końcu wstał. Pozbierał swoje rzeczy i przewieszając płaszcz przez ramię podszedł do śpiącego mężczyzny by delikatnie pocałować go na pożegnanie w czoło. Wyprostował się i już miał zamiar odejść gdy Arashi chwycił go za rękę.
- Skarbie, kocham cię. – mruknął Arashi patrząc dziwnie zaszklonym wzrokiem.
- Wiem Arashi. Powtarzasz mi to przy każdej okazji. – mruknął Save odgarniając czarny kosmyk z twarzy ukochanego.
- Skarbie… będę cię kochał zawsze. Bez względu na to gdzie będę. – dodał masując delikatnie jego rękę palcami.
- Arashi…? – zaczął Save nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Westchnął. – Arashi ja też będę cię zawsze kochał. Do zobaczenia po południu. – dodał po czym ostrożnie wysunął dłoń z jego ręki. Arashi uśmiechnął się blado. I odprowadził go wzrokiem. Blondyn wyszedł. Chwilę szedł przez korytarz gdy nagle minęła go grupa pielęgniarek i lekarzy. Dojrzał wśród nich Okami. Przez myśl przeszło mu że biegną do Arashi i przystanął. Ale przecież to nie możliwe. Przecież Arashi wyjdzie po południu, udadzą się pizzę albo inne nie zdrowie jedzenie na mieście, bo Arashi zawsze po pobycie w szpitalu jest wygłodniały… i wszystko wróci do normy. Skarcił się za myśl że mógł pomyśleć o tym że Arashi się pogorszyło…
Mimo to odwrócił się za grupą medyków… płaszcz wysunął się z jego rąk gdy blondyn dostrzegł gdzie wbiegają. To z pewnością była sala Arashi. Blondyn ruszył w tamtą stronę, chcąc za wszelką cenę wiedząc co się dzieje, lecz wtedy lekarze wypadli z sali, razem z łóżkiem i Azjatą na nim. Minęli zszokowanego blondyna.
- Save… myślałem że już wyszedłeś. – odezwał się obok niego głos Okami. Lekarz położył mu dłoń na ramieniu. – Zabieramy go na blok operacyjny. Spokojnie nie pozwolę mu umrzeć. Zbyt wiele zrobił dla mnie i Tory. Bądź dobrej myśli. Nie straciłem jeszcze żadnego pacjenta. – powiedział po czym pognał za współpracownikami.
Save stał dłuższą chwilę oniemiały i otępiały. W końcu wyciągnął telefon i wybrał numer Tory. Odpowiedział mu zaspany głos rudowłosej.
- Jestem w szpitalu, możesz tu przyjechać, proszę. – jęknął do słuchawki po czym się rozłączył. Po półgodzinie która wydała mu się wiecznością Tora zjawiła się z braćmi i Kaze. Chwile zajęło im odnalezienie skulonej w kącie, przy automacie z gorącymi napojami sylwetki blondyna z kubkiem zimnej kawy. Szybko znaleźli się przy nim, ale jakoś nikt nie miał odwagi zapytać co się stało. W końcu Tora się ruszyła.
- Save? Czemu prosiłeś żebym przyjechała? – zapytała. Save podniósł na nią spojrzenie zaczerwienionych oczu.
- Okami zabrał go na operację. Tora, powiedz że to coś da… - jęknął a jego oczy znów napełniły się łzami. Rudowłosa przytuliła go delikatnie do siebie.
- Spokojnie Save, wszystko będzie dobrze. – mruknęła.
- Tora… boję się… nie chcę go stracić. – jęknął ponowienie. Tora pogłaskała go po jasnych lokach. Czekali nic już nie mówiąc.

Za oknami po woli jaśniało. Neko spał zwinięty w kłębek na jednym z foteli. Kaze leżała z głową na kolanach Nuriko, a Tora krążyła po całej poczekalni. Save zaś nie zmiennie siedział w swoim kącie z kubkiem nie dopitej, zimnej kawy.
- Okami… - usłyszał tylko przepełniony nadzieję głos Tory. Podniósł wzrok, zobaczył jak Okami przytula swoją rudowłosą żonę, coś jej szepcząc. Jej ramiona zatrzęsły się jakby nagle wybuchła płaczem. Save chwilę przyglądał się tej scenie. Wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie. Neko obudził się słysząc płacz siostry, Nuriko i Kaze wstali atakując młodego, zmęczonego lekarza serią pytań. Save wiedział co to znaczy. Ale nie chciał tego przed sobą przyznać. Nie słyszał już co się działo wokół niego. Tak naprawdę nie było to ważne. Nic nie było już ważne. Po woli, przez nikogo nie zauważony wyszedł ze szpitala. Smętnie powlekł się przed siebie, nie dbając o to co się z nim stanie. Szedł, a każde mijane miejsce, każda uliczka przypominał mu jak chadzał tedy z Arashi, jak się razem wygłupiali, lub wyznawali sobie miłość w cieniu budynków.
Save jęknął opierając się rękoma o jakąś brudną ścianę. Przeklinał siebie przełykając gorzkie łzy. Przecież Arashi nie umarł. Nie on! Przecież miał być z nim na zawsze. Wiecznie kochać się i wspierać. W końcu blondyn opadł na kolana i zatrząsł się w bezsilnym, suchym szlochu. Nie był pewny co się działo dalej. Ale ktoś, z pewnością ktoś zaufany podniósł go stamtąd. Save nie widział jak znalazł się w domu, w sypialni ani jak i kiedy znów zasnął.
Rankiem, a raczej wczesnym popołudniem koszmar okazał się być rzeczywistością. Mimo to Save nie dopuszczał do siebie myśli że nigdy więcej nie zobaczy swojego ukochanego. Media aż huczały od wieści o śmierci ikony seksu, znanego modela i tancerza. Save na wszelki wypadek nie słuchał radia, nie oglądał telewizji i nie kupował prasy. Właśnie to nawet nie wychodził z domu. Jedzenie zamawiał przez telefon płacą przez Internet lub gdy się dało, kartą…
Słuchał muzyki klasycznej, czytał książki, nie odbierał telefonu i udawał że świat nie istnie. Jednak świat brutalnie przypomniał mu o swoim istnieniu gdy dwa dni od wydarzeń w szpitalu w jego mieszkaniu zjawiła się Tora. Miała klucz więc weszła jak burza…
- Save! Do jasnej cholery dałbyś jakiś znak życia! – wrzasnęła wpadając do sypialni gdzie się zaszył. – Jak długo zamierzasz tu jeszcze siedzieć i udawać że nigdy się nie poznaliście. Wstawaj i zakładaj garnitur. Czarny! – wrzasnęła na niego tak że przez chwilę zapomniał czemu był tak załamany i grzecznie wykonał wszystko co mu poleciła. Po chwili stanął przed nią odświeżony i wystrojony. Gdy Tora na niego spojrzała w jej oczach dostrzegł coś czego nie widział nigdy wcześniej. Smutek, głęboki jak otchłań.
- Tora, czemu właściwie kazałaś mi się w to ubrać? – zapytał trochę zaskoczony.
- Idioto! Jeszcze się pytasz… idziemy. – powiedziała smętnie, łapiąc go za rękę i wyciągając z mieszkania. Na zewnątrz czekał na nich samochód. W nim komplet rodziny: Neko, Nuriko i Okami za kierownicą. Wszyscy odstawieni jak stróż w Boże Ciało. Zastanawiał się co może chodzić, ale nie pytając o nic pozwolił posadzić się obok braci. Samochód ruszył i jechali dłuższy czas przez zakorkowane jak zwykle miasto. Panowało ponure, ciężkie milczenie.
Save zrozumiał dokąd i w jakim celu jadą dopiero gdy dojrzał za oknem miejski cmentarz. Jęknął cicho gdy zaatakowały go nie chciane wspomnienia, wlewając mu się przed oczy jak fala tsunami i niszczą wszystko. Całą równowagę psychiczną jaką wytworzył sobie w ciągu tych kilkudziesięciu godzin.
- Tora, dlaczego…? – zapytał tylko głosem skazańca.
- On by tego chciał. – mruknęła w odpowiedzi. Save czuł jak powoli gorycz po starcie Arashi przytłacza go ponownie. Jak po woli napełnia jego ciało nie naturalnym bólem, zamieniając się w łzy gromadzące się w kącikach oczku. Spróbował to przełknąć, zdusić w sobie uczucie pustki. Odkąd poznał Arashi wszystko się zmieniło. Azjata był dla niego jak powietrze, silniejszy niż jakikolwiek narkotyk. Wypełniał swoją osobą cały dom roztaczając radosną aurę i dodając chęci do pracy, życia, do wszystkiego. I teraz go zabrakło…
Save był zaskoczony tym jaki tłum zebrał się by pożegnać Arashi. Były to głownie kobiety. Większość czatowała na zewnątrz kapliczki, robiąc im przejście natychmiast jak tylko się pojawili. Mijając ten tłum Save widział znajome twarz, które pojawiały się co jakiś czas w życiu Arashi z mniejszą lub większą częstotliwością i o różnym dla niego znaczeniu uczuciowym. Barmani i barmanki z Illusion, Kata jego pierwsza szefowa, Lord z dziewczyną – przyjaciel Arashi z dzieciństwa, Nikci – już dojrzały mężczyzna który swojego czasu starał się o względy Arashi i pomagał mu podbić serce Save – dziś bezwstydzie szlochający w chusteczkę i ramię jakiegoś innego mężczyzny. Uki dołączyła do Neko w kaplicy płacząc jak bóbr i przytulając się do swojego nie mniej zapłakanego chłopaka. Było także kilka osób o których Arashi z pewnością nigdy nie wspomniał Save. Na przykład Misza, który pracując z nim kiedyś w restauracji przyczepił się jak rzep psiego ogona i nie chciał dać mu spokoju do póki Kaze nie zrobiła z nim porządku. Dopiero w kaplicy Save zrozumiał że to waśnie córki mafiosa mu brakuje w całym tym tłumie. Doskonale ją rozumiał. Sam najchętniej poszedł by stąd precz.
Nagle znalazł się naprzeciw trumny i zamarł jak zaklęty. Stał patrząc na twarz Azjaty. Tak spokojną, szczęśliwą i odprężoną. Zupełnie jak w chwili gdy się rozstawali… z resztkami zadowolonego, niegrzecznego uśmieszku błąkającego się w kącikach ust. Save patrzył na niego nie wierząc że to koniec. Miał wrażenie że Arashi za chwilę się obudzi, podejdzie i przytuli go czule. Często widywał go śpiącego z takim wyrazem twarzy. Zawsze po tym jak robili coś nieprzyzwoitego. Save uśmiechnął się lekko, po czym nie wytrzymał i rozpłakał. Podszedł po woli do nieruchomego ciała mężczyzny, czując jak łzy spływają mu po policzkach. Delikatnie pogładził śniady policzek i zawiedziony poczuł jaki jest zimny. Nagle znalazł się pół metra niżej czując jak coś go dławi w gardle i jak strugi wody spływają mu po twarzy mocząc koszulę. Nie był pewien tego co się działo potem… ale widok oddalającej się trumny z Arashi utkwił mu głęboko w pamięci i uzmysłowił co się stało. Arashi odszedł na zawsze.
Odzyskał pełnie zmysłów siedząc pod drzewem za kaplicą. Ktoś przy nim klęczał ocierając twarz. Save podniósł wzrok. Chwilę musiał się zastanowić nim poznał dziewczynę.
- Sora… myślałem że nie przyjdziesz. – mruknął.
- To samo mogę powiedzieć o tobie. – stwierdziła. – Nie powinieneś tu przychodzić, za bardzo histeryzujesz. – stwierdziła chłodno.
- Kocham go… - sprzeciwił się Save jakby to wszystko wyjaśniało. – Chciałem się przy nim zestarzeć. To chore, ale mimo wszystko…
- To piękne, ale od początku wiedziałeś jak to się skończy. Nie rycz jak dziewica przy porodzie to mu nie pomoże. – fuknęła.
- Jesteś taka zimna. Byliście przecież przyjaciółmi. – jęknął blondyn odwracając spojrzenie.
- Byliśmy. Dlatego wiem że Arashi nie chciał by przelewano tyle łez z jego powodu. Chociaż ty to uszanuj.
- Mam się cieszyć! On… on… - Save nie był w stanie skończyć. Ukrył twarz w dłoniach. – Nie wierze że to się dzieje naprawdę. Niech ten koszmar się wreszcie skończy. – jęknął. Sora nie odpowiedziała. Czekała aż Save się uspokoi. – Powiedz czy to prawda?
- Co takiego? – zapytała spoglądając w niebieskie oczy.
- To co mówił zawsze Arashi. On w to naprawdę wierzył. O duszach. Mam szanse jeszcze go spotkać? – spojrzał na nią z nadzieją.
- W tym wcieleniu, nie. Ale w następnym znów spotkamy się wszyscy. Zawsze tak było. – Sora uśmiechnęła się ciepło. – Właśnie dlatego nigdy nie baliśmy się śmierci. Wiemy że znów się odrodzimy i spotkamy tę samą paczkę znajomych. – Po jej policzkach popłynęły łzy. – Ale mimo to… to boli. – westchnęła.


Save stał patrząc jak trumna po woli opada w dół. Z nie wiadomych przyczyn po rozmowie z Sorą jakoś mu ulżyło. Choć miał świadomość że to koniec, że już nie zobaczy Arashi… a może po prostu skończyły mu się łzy. Cały czas przecież czuł ścisk w sercu, jakby ktoś zacisną na nim dłoń. Najchętniej położył by się tam z nim. Ale na to nikt mu nie pozwoli. Obok niego dzielna do tej pory Tora jęknęła i zaczęła płakać. Save spojrzał na nią w chwili gdy jej mąż przytulił ją do piersi. Save poczuł jak łzy same zaczynają płynąc mu po twarzy. Nagle ktoś chwycił go za rękę. Nie musiał patrzeć by wiedzieć że to Sora. Dziewczyna otarła twarz rękawem białej sukienki… białej. Arashi kiedyś mówił mu że biel to kolor żałoby w Japonii. Sora pewnie chciała uczcić tym jego Japońską połowę. Ludzie dziwnie się na nią patrzyli, kilkoro wytykało palcami, ale Sora wyglądała ślicznie. Zapewne tak jakby Arashi chciał ją ostatni raz zobaczyć. Przez chwilę zastanawiał się jak Azjata chciałby widzieć jego… ale… Przecież ich ostanie spotkanie odbyło się w szpitalu, gdy nadzy, połączeni ciało z ciałem wyznawali sobie miłość słowem i uczynkiem wśród przyspieszonych oddechów, delikatnych pieszczot i namiętnych pocałunków. Blondyn zarumienił się lekko przypominając sobie tę chwilę. Niemal widział roześmiane oblicze Arashi który widzi go w tej sytuacji. Dlaczego pomyślał o tym akurat teraz. Dlaczego zamiast zakończyć tę sprośną wizję na chwili w szpitalu, zaczął przypominać sobie wszystkie takie sytuacje odkąd się poznali. To jak Arashi się zalecał, jak go dotykał nie pewnie, gdy jeszcze Save potrzebował dużej ilości alkoholu by móc go choćby pocałować. Potem zdecydowali się zamieszkać razem i wszystko potoczyło się niczym lawina. Wspomnienie rozkoszy i dziwacznych pomysłów Arashi sprawiły że blondyn na chwilę zapomniał gdzie i dlaczego jest…

***

Następnego dnia po pogrzebie Save poszedł do pracy. Wiedział że jak znów zaszyje się w domu to z niego nie wyjdzie. Wiedział że pomimo osobistej tragedii musi żyć dalej i nie zachowywać się jakby był pępkiem świata. Z resztą w domu i tak wszystko przypominało mu Azjatę. Kuchenka przy której gotował, fotel na którym siadał, kubek z którego pił, sofa na której razem kładli się oglądając filmy, albo czytając książki i łóżko, które teraz Save wydało się takie wielkie i puste, po za tym strasznie zimne.
- Pan Lind… ale przecież nie byliśmy umówieni… - zdziwił się widząc czekającego na niego mafiosa. Zimne oczy spojrzały na niego nie pewnie.
- Przepraszam. Ale ze mną dzieje się coś nie dobrego. Pamięta pan Vera, tego chorego zboczeńca który mnie… - Save przytaknął głową na znak że pamięta i że pacjent nie musi opowiadać tego wszystkiego od początku. – Miałem wrażenie że go widzę. Byliśmy z Jime w jego mieszkania… pomijając fakt że kazał mi spać w łóżku tego palanta było bardzo miło, aż nie obudziłem się w nocy i nie zobaczyłem jak nade mną stoi… uśmiechał się tak, tak lubieżnie.
- Panie Lind. – zaczął spokojnie Save podnosząc czekającą już na niego filiżankę kawy do ust i upijając łyk. – Jest pan dorosłym mężczyzną, poważnym… biznesmanem i wierzy pan że zmarły dawno temu wokalista mógł pana odwiedzić?
- Ale to nie był normalny Ver! – przerwał mu Kristo. – On… on miał skrzydła, takie nietoperzowe, czarne… był okropny. – jęknął. – Czy ja wariuje panie doktorze? – zapytał.
- Ależ nie. Panie Lind. – zaczął Save spokojnie podejmując decyzję. – Po porostu przyśnił się panu okropny, realistyczny koszmar. Jest pan całkowicie normalnym i zdrowym człowiekiem. Właściwie ja nie mam już co do roboty jeśli chodzi o pana.
- Ale on nadal mnie prześladuje.
- Panie Lind, naprawdę nie widzi pan swojego postępu. Przecież normalnie starał by się pan znaleźć jak najdalej tego Vera. On jest uosobieniem pana leków, czyż nie. Ale zamiast krzyczeć, uciekać i panikować pan spokojnie zniósł jego spojrzenie i co ważniejsze pozostał pan w miejscu które jednoznacznie kojarzy się panu z tym człowiekiem. Myślę że z resztą swoich problemów jest pan w stanie poradzić sobie sam. – wyjaśnił Save uśmiechając się. Mafiozo chwile mu się przyglądał. W końcu westchnął.
- Jest pan pewien? – zapytał jeszcze raz.
- Tak, ale gdyby coś pana niepokoiło oczywiście drzwi mojego gabinetu są dla pana zawsze otwarte. – dodał fachowym tonem Save. Kristo Ranadalf Lind chwilę jeszcze się zastanawiał.
- Jest jedno o co chciałbym pana zapytać panie Sarivald. – powiedział w końcu. Save pijać właśnie kawę spojrzał na niego w sposób dający do zrozumienia że zamienia się w słuch. – Czy pan się nigdy mnie nie bał? Wie pan przecież kim jestem. Kaze na pewno panu powiedziała. – Save odłożył filiżankę i zaplótł palce na blacie biurka nachylając się.
- Jestem lekarzem panie Lind. Nie obchodzi nie czy jest pani szefem mafii, prezydentem czy lumpem spod bloku. Przyszedł pan tu po pomoc bo nie radził sobie ze swoją przeszłością. Wiec ja udzieliłem panu tej pomocy. Mam nadzieję że czuje się pan usatysfakcjonowany.
- Tak. Dziękuje panu. – mruknął mafiozo. – Myślę że gdyby nie pan, nie potrafiłbym zrozumieć sygnałów, które daje mi Jime. – westchnął wstając. – Myślę jednak że to nie jest ostanie nasze spotkanie. – dodał wyciągając rękę.
- Z pewnością. – przytaknął Save również wyciągając rękę by podać ją mężczyźnie.
Tego samego dnia Save spisał testament…

Dni mijały a Save w ferworze pracy, słuchając o problemach swoich pacjentów zgubił rachubę kiedy właściwe jego ukochany go opuścił. Chadzał piechotą i dziwnie rozkojarzony dostrzegał pąki na gałęziach drzew, słyszał śpiew ptaków, a świat ludzi jakby omijał. Całym sobą odczuwał że nadchodziła wiosna. Śnieg stopniał już jakiś czas temu. Wszystko zdawało się być takie naturalne. Jakby nic w jego życiu się nie zmieniło.
Cały świat zdawał się nie zauważać jednego brakującego elementu. Wszystko działo się jak od wieków w swym naturalnym porządku.
Minął miesiąc. Save wciąż zapracowany zorientował się że jest dwudziesty pierwszy marca dopiero gdy wracając z pracy przez park zastał go wypełnionego uciekinierami ze szkół. Nie wiedzieć czemu ten widok sprawił że wszedł do sklepu i kupił dobre wino.
Dzień był tak piękny że właściwie nie miał większej ochoty wracać do domu. Jednak wszystko ciągnęło go w stronę wieżowca w dobrej dzielnicy. Save czuł jak dłonie mu drżą. Zastanawiał się dlaczego. Spojrzał na trzymane w nich wino. Właściwie dlaczego je kupił. Nawet nie miał na nie ochoty. Westchnął wychodząc z windy. Z niecierpliwym oczekiwaniem w sercu otworzył drzwi i wszedł cicho do mieszkania. Zdjął buty, płaszcz i ruszył do kuchni.
- Arashi, kupiłem… - zamarł widząc kuchnie pustą. Wtedy znów zalała go fala wspomnień. Dwudziesty pierwszy marca dzień w którym obchodzili swoją rocznicę. Dzień w którym po raz pierwszy się kochali. Miesiąc po urodzinach Arashi. Miesiąc od śmierci Arashi. Save oparł się o ścianę za nim i jęknął zasłaniając twarz dłonią.
- Arashi… - westchnął do pustych ścian, które jeszcze rok temu były pełne zapachu spaghetti i dobrego wina, pełne szeptów, zmysłowych westchnień i ich wzajemnej miłości.
W końcu Save opanował się. Mimo że jego życie znów stało się koszmarem nie zamierzał się mu poddawać. Kupił wino by uczcić to że spotkał i pokochał Arashi, wiec z nim wypije to wino. Słyszał o jednym takim zwyczaju z zamierzchłych czasów, gdzie…
Save znalazł się na ulicy. Ściskając butelkę w ręce szedł przed siebie, nogi same niosły go w odpowiednim kierunku.
Gdy stał na światłach jakiś samochód zatrzymał się tuż przed nim. Okno uchyliło się.
- Panie Sarivald, może podwieźć? – zapytał dobrze mu znany głos Linda. Save spojrzał na niego trochę chłodno. – Dokąd się pan wybiera.
- Na cmentarz. – odrzekł krótko.
- Z butelką wina? – zapytał mafiozo uśmiechając się lekko. – Niech pan wsiada, tak się składa że ja też tam jadę. – dodał. Save westchnął i w końcu skorzystał z zaproszenia. Mężczyzna zrobił mu miejsce biorą spory bukiet kwiatów na kolana.
- To na grób ojca? – zapytał ciekawie blondyn. Niebieskie oczy spojrzały na niego nieco chłodno, jak zawsze z resztą.
- Tak. – westchnął mężczyzna. – Wiem to głupie. Nienawidzę go, przyczyniłem się do jego śmierci i noszę mu kwiaty na grób. Jestem hipokrytą. – przyznał.
- Myślę że to wyraz pańskiej potrzeby akceptacji przez ojca. Ale nie jestem w pracy by o tym rozmyślać. – przyznał.
Dotarli w końcu na cmentarz. Save szedł pewnie jakby przemierzał tę drogę codziennie.
- Minął dopiero miesiąc. – zauważył w pewnym momencie Kristo gdy Save zatrzymał się przed świeżym, kamiennym nagrobkiem. Przykucnął odstawiając na bok wino i strząsają z płyty płatki wiśni.
- To aż miesiąc. On odmienił moje życie. Powonieniem przychodzić tu co dziennie i nie uciekać od rzeczywistości. – zauważył.
- Więc pan też ma problemy panie doktorze. Kiedy byłem mały myślałem że lekarze nie chorują a morderców nie da się zabić. – powiedział ponuro Kristo sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza. – Sam dowiodłem że to nie prawda, zabijając mojego ojca. – powiedział wyjmując z niej pistolet.
- Nie zabił go pan przecież. – zauważył Save cały czas ze spokojem obserwując jak kolejne płatki wiśni nieśmiało wsuwają się na nagrobek.
- Zabiłem wielu innych ludzi. A śmierć mojego ojca była pierwszą którą zaplanowałem. – wyznał mafiozo.
- Wierzy pan w reinkarnacje? – zapytał nagle Save, patrząc na wyryte w kamieniu czarne romańskie litery. – Arashi wierzył. Myślę że to by było wspaniałe móc spotkać go znowu. – stwierdził nagle.
- Wolałbym w to nie wierzyć. Gdybym miał spotkać wszystkich tych ludzi którzy zginęli albo cierpieli z mojego powodu… Wierzę że po mojej śmierci po prostu zjedzą mnie robaki. – powiedział dokładnie wymierzając.
- Ma pan okropne wyrzuty sumienia. Myślę że znajdzie się ktoś kto jednak mimo wszystko podziękuje panu za swoją śmierć. – powiedział uśmiechając się lekko. Kristo rozejrzał się dyskretnie. Cmentarz był zupełnie pusty.
- Z pewnością. – przyznał mafiozo naciskając spust. Save poczuł jakby coś nim szarpnęło i ukuło go w serce. Z okalających cmentarz drzew z wrzaskiem poderwało się stado wron. Na nagrobku z białego marmuru pojawiły się ciemnoczerwone krople. Save poczuł że spada. Spada wprost w ciemność. Bezwolnie i po woli. Nagle w tej ciemności dostrzegł podwójny błysk zieleni. Ciemność otoczyła go zamykając się nad nim z każdej strony, stał się ciepła i przyjazna.
- Arashi… - szepnął.
- Jestem tu skarbie… - Koszmar w którym zabrakło Arashi w końcu się skończył.


***

- To gdzie, teraz pójdziemy, Arashi?


Koniec.